Kontuzja wyeliminowała ze startu Janusza Wojnarowicza. Żaden polski dżudoka nie zostanie w turnieju rozstawiony, co sprawia, że droga do podium będzie drogą przez mękę.
Paryż to mekka nie tylko europejskiego dżudo. Żadne inne miasto nie może się równać ze stolicą Francji w organizowaniu wielkich imprez w tej dyscyplinie. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że nad Sekwaną zarejestrowanych jest prawie 300 tysięcy zawodników w kimonach, nie może dziwić, że kolejne mistrzostwa świata, odbędą się w Paryżu.

Rozpoczną się w hali Bercy jutro, zakończą w niedzielę 28 sierpnia rywalizacją drużynową. Przy okazji Międzynarodowa Federacja Judo świętować będzie swoje 60-lecie. Polskę, pod trenerską opieką Adama Maja i Mariana Tałaja, reprezentować będzie 14-osobowa ekipa. I choć nie wypada nikomu odbierać szans przed imprezą, to wyzbywając się „myślenia życzeniowego”, trudno liczyć na podium.

Tymczasem sukces w Paryżu daje prawie pewny udział w igrzyskach olimpijskich w Londynie. Ostatni raz Polak stanął na podium MŚ w 2003 roku w Osace i był to Robert Krawczyk (brąz w kat. 81 kg), który jest i tym razem w ekipie na MŚ. Pech zredukował jeszcze bardziej nasze oczekiwania – mający najlepsze wyniki w zawodach PŚ Janusz Wojnarowicz (plus 100 kg), bardzo realny kandydat na medal, wypadł z gry z powodu kontuzji. Odnowił mu się uraz kolana, który wyłączył go z treningu na sześć tygodni. Jesienią będzie się musiał mocno strać w kolejnych zawodach PŚ, by zapewnić sobie udział w IO, o czym decyduje ranking olimpijski.

– Ten medal wszystkim by dobrze zrobił – konstatuje trener-koordynator PZJ, Adam Maj. – To byłby doping dla zawodników, podniósłby prestiż dyscypliny, za tym idą pieniądze. Po zgrupowaniu w Cetniewie rozstawaliśmy się w dobrych nastrojach, ekipa jest dobrze przygotowana fizycznie i taktycznie. Jak sobie poradzi z presją zawodów, zobaczymy już na miejscu. Niektórzy jeszcze „cisną” wagę, ale to doświadczeni zawodnicy i powinni sobie z tym poradzić.

– Paryż to przede wszystkim środek do celu – można tam praktycznie zapewnić sobie obecność w londyńskich igrzyskach, bo złoto daje 500 punktów w olimpijskim rankingu.

– Tak, ale obowiązujący system jest przerażający – nie ma repesaży, a jak sobie przeanalizowałem, to tą drogą w przeszłości zdobywaliśmy gros medali. Ale na to nie mamy wpływu. Pamiętajmy także, że nikt z naszych reprezentantów nie jest rozstawiony, najbliżej ósemki w rankingu był Wojnarowicz, którego zabraknie. Nasz potencjalny sukces zamyka się w przedziale miejsc 3-5.

– Wydawało by się, że skoro można wystawić w każdej kategorii po dwóch zawodników, skorzystamy z tej możliwości. Po dwóch reprezentantów mamy jeszcze wśród panów, w żeńskiej reprezentacji nie dublujemy żadnej kategorii. Dlaczego?

– Kryteria wyjazdu były jasne – medal z zawodów PŚ. „Warunkowo” w tym gronie znalazła się Ewa Konieczny (48 kg), ale za nią przemawiały dobre wyniki w Pucharze Europy. Kobiece dżudo mamy, jakie mamy. Liczymy na Ulę Sadkowską i Darię Pogorzelec, to zawodniczki nie tylko na igrzyska w Londynie.

– Z Sadkowską były ostatnio kłopoty, podobnie jak z jej wagą.

– Po czerwcowo-lipcowych przepychankach Sadkowska wróciła do treningu i poziomu sportowego. Co do wagi, to oscylowała wokół 170 kg, ale tyle miała także wtedy, gdy zdobywała medale ME. Mniej miała tylko, gdy była na diecie, ale ją źle znosiła. Wraz z psychologiem, który cały czas pracuje z Ulą, doszliśmy do wniosków, że lepiej będzie powoli „podkradać” kolejne kilogramy niż szukać drastycznych rozwiązań.

– Dawno nie oglądaliśmy na międzynarodowych matach Tomka Kowalskiego; po nim, pod nieobecność Wojnarowicza, obiecujemy sobie najwięcej w kontekście paryskiej rywalizacji.

– Tomek wypadł z rywalizacji, bo leczył bark. Jest już w formie. W Cetniewie „spiknął” się z Robertem Krawczykiem, korzystał z jego rad, obaj tryskali humorem. Może coś w tym jest – ostatni nasz medalista i być może po ośmiu latach posuchy, kolejny…

Marian Czakański

(źródło: Przegląd Sportowy)