spadochron_0.JPGAutor: Anna Kwas
http://www.asjudolab.pl
Opublikowano za zgodą autora. Fotografia, przedstawia autorkę artykułu.

Większość psychologów zajmujących się sportem, a także większość zawodników i trenerów uważa, ze do osiągnięcia zwycięstwa w sporcie potrzebny jest pewien zespół cech, do których m.in. należą: wytrwałość, motywacja, wiara w sukces, pomysłowość, wola walki, nieustępliwość i odpowiedni poziom agresji. Zarówno w sporcie, jak i w życiu promowane są postawy skrajnie ofensywne, nakierowane na osiąganie sukcesu.
Ostatnio miałam okazję obserwować judoków u szczytu i na początku swojej kariery sportowej. W sierpniu b.r. udało mi się wyprawić do Pekinu, by zobaczyć zmagania zawodników na Igrzyskach Olimpijskich, a tuż po przylocie do Polski pojechałam na Mazury, gdzie parę klubów judo przebywało na obozie sportowym. No i cóż – gdyby wola walki i inne emocje kojarzone powszechnie z wygrywaniem były czynnikami decydującymi o zwycięstwie, mielibyśmy teraz samych mistrzów olimpijskich.

Niestety, jak się okazało, emocje tylko przeszkadzają w osiągnięciu celu. Ideałem byłoby wypracowanie takiego stanu nie-myślenia, podczas którego zawodnik po prostu wykonuje rzut, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, ze to robi. Jestem pewna, że wielu doświadczonych judoków potrafi przywołać sytuacje, w której sam rzut był wykonany lekko, łatwo i bez wysiłku. I o to właśnie chodzi. Ciało oddaje to, czego zostało nauczone. Niestety, jeśli jest w stresie i zostało nieskutecznie nauczone, oddaje dużo mniej.
Jeden z amerykańskich psychologów, Mihaly Csikszentmihalyi, uważa, że ciało uczy się najskuteczniej poprzez silną koncentrację. Podstawowymi etapami tego procesu są: wyznaczenie ogólnego celu (np. nauka rzutu lub skuteczne wykonywanie rzutu w randori), znalezienie sposobu na mierzenie postępu (ważna tu jest głównie rola uke na bieżąco oceniającego postępy partnera, ale też odczucia własne i komentarz trenera), stała koncentracja na wykonywanym zadaniu i wyznaczanie trudniejszych zadań lub innych, o tym samym stopniu trudności, gdy czynność staje się nużąca.
Aby osiągnąć stan koncentracji niezbędny do wykonywania i skutecznego nauczenia się ruchu na treningu, zadania muszą być dostosowane do poziomu zdolności zawodnika. Przy czym, aby zawodnik czuł satysfakcję z ich wykonywania, musi dostawać informację zwrotną, której często trener nie może dostarczyć, gdyż nie wystarczy obserwować ciało w ruchu – trzeba czuć skuteczność akcji na sobie samym. Stąd nie do przecenienia rola mądrego uke. To on, poprzez obserwacje i czucie mięśniowo- stawowe oraz wnioski z nich wyciągnięte uczy tori jak korygować ruch, by był on skuteczny, a nie przypominał scenariusza: „To teraz się umawiamy – jak ty zaczynasz ciągnąć, to ja padam”. Jasne, że dzielenie się informacjami nie jest możliwe, jeśli obaj ćwiczący są nieskoncentrowani, a trening jest dla nich spotkaniem towarzyskim. Podczas wykonywania uchi komi na pełnej szybkości wejścia często stają się plątaniną bezładnych ruchów wykonywanych na średnio zainteresowanym uke, w obecności średnio zainteresowanego trenera. Rzuty, wykonywane z użyciem zbyt dużej siły, często są niepoprawne technicznie, co potem ma odzwierciedlenie na zawodach. Bez zrozumienia ćwiczą zwłaszcza młodsi, dla których treningi albo wieją nudą, albo są okazją do wyżycia się na słabszym partnerze. Randori nie jest postrzegane jako walka szkoleniowa, która jest przecież świetną okazją do przeanalizowania swoich błędów, tylko traktuje się je jako starcie na śmierć i życie, podczas którego upadek to straszliwa plama na honorze i powód kpin kolegów oraz często trenera – zwłaszcza jeśli upadło się w walce z przeciwnikiem uważanym za słabszego. A tak być nie może, bo trener i współćwiczący z założenia powinni być źródłem informacji zwrotnych, nie szyderstw.
Tylko silna koncentracja sprzyja uczeniu się zaawansowanych form ruchowych – odnajdywaniu optymalnej ścieżki ruchowej poprzez wolne wykonywanie uchi komi, tandoku renshu czy całych sekwencji walk.
Jeśli chodzi o ćwiczenie z odnajdywaniem optymalnej ścieżki ruchowej, tzw. „ćwiczenie na szkielecie”, to europejskim prekursorem tej zasady był Moshe Feldenkrais, który na prośbę Jigoro Kano założył pierwszy w Europie klub judo. Feldenkrais powtarzał, że nie można palić i całować się w tym samym czasie. Chodzi o to, że mięśnie, zaangażowane w rzut, który staje się ćwiczeniem siłowym, spowodowanym oporem uke, nie są w stanie przyswoić, w jaki sposób poprawnie i z jak najmniejszym wysiłkiem ten rzut wykonać. Czyż nie to miał na myśli Jigoro Kano? To chyba ważniejsza zasada od „ustąp, aby zwyciężyć”, co i tak zostaje przez wiele nacji, w tym i Polaków, rozumiane jako – „za twarz i o glebę”. Zgodnie z zasadą minimalnego wydatkowania energii, nauka rzutu powinna przebiegać w ten sposób, że uke reaguje na jak najlżejszą zmianę położenia ciała tori, a nawet schodzi z linii rzutu (coś jak uchi komi i tandoku renshu w jednym ruchu). Rzut, o różnych stopniach szybkości, powinien być wykonany bezwysilkowo, ruch powinien być jedną spójną całością, a podczas jego wykonywania tori musi być cały czas stabilny. Podczas tego rodzaju ćwiczeń zarówno tori jak i uke muszą być maksymalnie skoncentrowani i wyczuleni na jak najlżejsze błędy partnera – utrata równowagi, brak wychylenia czy dzielenie rzutu na sekwencje (chyba że jest to przedmiotem ćwiczeń). Gdybym mogła ten rodzaj treningu przyrównać do już istniejącej formy ćwiczeń, byłoby to Ju No Kata. Kolejnym krokiem jest ćwiczenie tą metodą sekwencji walk – prowadzenie partnera i wyszukiwanie jego błędów dających okazję do rzutu. Przy tym nie do przecenienia jest ćwiczenie z zamkniętymi oczami, które poprzez eliminację jednego zmysłu rozwija wyobraźnię przestrzenną i czucie mięśniowo – stawowe. A przecież nigdy w walce nie widzimy całego przeciwnika – czasem jego rękę, a czasem pól palca. I jeszcze jedno – w stresie, pod karcącym okiem prowadzącego, uczą się chyba tylko psy Pawłowa.
To tyle trening. A zawody? Na zawodach również możemy mieć dostęp do owego stanu koncentracji. Oczywiście, często nie radzący sobie ze swoimi emocjami trenerzy robią wszystko, aby uniemożliwić jego osiągnięcie przez zawodnika, ale cóż, świata nie zmienimy, możemy zmienić tylko siebie. Podpowiedzi trenera są często spóźnione wobec tego, co dzieje się na macie i odwracają uwagę zawodnika od rzeczywistego przebiegu walki. Często na zawodach mam okazję obserwować bezradny wzrok walczących, czekających na podpowiedź ze strony trenerów. I muszę powiedzieć, że często zawodnicy mają szczęście, jeśli jedynym komentarzem trenerów będzie :”No, co ty robisz?” A słów zazwyczaj pada o wiele więcej…
Jeśli na zawodach skupiamy się na pokonaniu przeciwnika czy wywarciu wrażenia na publiczności, wówczas współzawodnictwo jest przeszkodą, a nie motywacją do skoncentrowania świadomości na bieżącej akcji. Ból, strach, niepokój, zazdrość, najczęściej nieuświadomione, zmuszają nas do skierowania naszej energii na coś innego, przez co nie możemy wykorzystać jej zgodnie z naszą wolą. Dlatego chęć pokonania przeciwnika, walka ze zmęczeniem, presja wyniku, przystosowanie się do stref czasowych – te wszystkie osobiste problemy muszą zniknąć. Pewnie, że nie znikną od razu i łatwo. Tu trenerzy, działacze, jak i sami zawodnicy zachowują się tak, jakby nie dawali sobie prawa do odczuwania stresu na zawodach, albo jakby był on czymś normalnym. A przecież nie jest. I zawodowa, i osobista historia tych zawodników pokazuje, że gdyby ten stres zwalczyli sami, byliby nadludźmi. A przecież nie są. To przykra wiadomość dla niektórych – psychologia to też nauka, rządzi się swoimi prawami i nie wolno jej lekceważyć.
Istnieje pewien rodzaj osobowości, który łatwiej osiąga koncentrację pomimo ekstremalnych nawet warunków zewnętrznych. Mihaly Csikszentmihalyi nazywa ją osobowością, którą cechuje niesamolubny indywidualizm. Typ ten charakteryzuje się umiejętnością skupiania się na jednym bodźcu przy wyłączaniu bodźców zakłócających, czyli m.in. nie martwi się tym, co myślą inni na jego temat. Chodzi o zdolność zainteresowania się czynnością ze względu na nią samą. W naszym przypadku będzie to zdolność koncentracji na walce i wykonaniu rzutu (a nie na pokonaniu przeciwnika – to nie to samo!) pomimo dopingu trenera, publiczności czy nawet ewentualnych fauli ze strony współwalczącego, co też często się zdarza.
Jednym ze sposobów na uzyskanie kontroli nad naszym umysłem przez nas samych, a nie przez warunki zewnętrzne, jest projektowanie scenariuszy walk – odtwarzanie w umyśle określonej sekwencji wydarzeń. Niestety ta prosta wydawałoby się czynność często jest nie do opanowania. Czasem problemem jest stres. Jeśli dla zawodnika zawody są stresem, to już samo myślenie o nich wywołuje zdenerwowanie. Wtedy można poprosić o pomoc psychologiczną, czego gros zawodników nie robi. A szkoda. Projektowanie scenariuszy staje się doskonałą okazją do wypróbowania w myślach określonej strategii, rozważenia innych alternatyw działania czy odkrycia nieprzewidzianych konsekwencji. Poza tym nie od dziś wiadomo, że samo myślenie o ruchu powoduje bodźcowanie mięśni odpowiedzialnych za ten ruch. Czyli, z punktu widzenia neurofizjologii, wyobrażenie ruchu i wykonywanie ruchu to jedno i to samo.
Bardziej światli trenerzy zaczynają już doceniać w przygotowaniu zawodnika fizjologię – naukę, która kieruje się ściśle określonymi prawami. Ale nawet ci najświatlejsi ze światłych ciągle po macoszemu traktują psychologię, a dokładniej – psychologię poznawczą czynności motorycznych, która też jest nauką. I podlega równie określonym prawom. Nie ma uczenia się w określonych warunkach, nie ma wpojonej mięśniom ścieżki ruchowej, nie ma koncentracji na zawodach, nie ma sukcesu na Igrzyskach.