Mija półtora miesiąca od powołania nowego Zarządu Polskiego Związku Judo.W Dzienniku Sport ukazał się wywiad nowego Prezesa Pana Wiesława Błacha.Na wielokrotne prośby czytelników portalu celem większej popularyzacji tematu i umożliwienia dyskusji umieszczamy ten artykuł również go na naszym portalu.
Dziennik Sport: To jest sabotaż
Marian Czakański, Dziennik „Sport” – dzienniksport
Nowo wybrany prezes Polskiego Związku Judo, Wiesław Błach, rozpoczął urzędowanie od odkrycia, że poprzednicy zastawili na niego pułapkę.

Dziennik „Sport”:- Można panu pogratulować. Wyboru i siły przekonywania. Do zarządu PZJ weszło 10 ludzi, w większości „koledzy z podwórka”. Rybicki, Legień, Kamiński – to koledzy z czasów, gdy byliście kadrowiczami. W przyszłości nie można będzie powiedzieć, że otoczenie rzucało kłody pod nogi lub że nie wszyscy ciągnęli wózek w jedną stronę – rozpoczęliśmy rozmowę z prezesem PZJ, Wiesławem Błachem.
WIESŁAW BŁACH:- To były moje propozycje na kongresie PZJ. Ja przedstawiłem listę tych osób, z którymi chciałbym współpracować. I zdarzyło się, jak sądzę po raz pierwszy, że kongres w całości zaakceptował te propozycje. Myślę, że to także wyraz woli środowiska dżudo odświeżenia jego struktur. Dopuszczenia do kierowania związkiem tych, którzy mają inne spojrzenie na świat i życie. To także ufność w to, że tacy ludzie jak Krzysiek Kamiński, Marek Rybicki czy Janusz Musiał, na co dzień zajmujący się biznesem, trochę swego doświadczenia wniosą także do pracy związku. Liczę, że uaktywnią m.in. sposób kontaktowania się z mediami, że związkowy internet będzie żył, że będziemy częściej spotykali się z dziennikarzami. Musimy wyjść z informacyjnego niebytu.

– Ci, którzy na pana oddali głosy, ale także i ci którzy oddali je na konkurentów, oczekują, że związkowa kasa zostanie zasilona nie tylko pieniędzmi budżetowymi, ale że znajdzie się sponsor. Pan to ma załatwić.
– By znaleźć sponsora, trzeba mieć produkt do sprzedania. A z tym jest niejaki problem. Nie mamy od 12 lat medali igrzysk olimpijskich. Brakuje medali mistrzostw świata. Trzeba więc z grona Robert Krawczyk, Przemysław Matyjaszek, Tomasz Kowalski, Krzysztof Węglarz wykreować mistrza. Ostatnie mistrzostwa świata kategorii open, w których Grzegorz Eitel był trzeci, a Janusz Wojnarowicz piąty pokazują, że nadzieje te nie są wzięte z sufitu.

– Pewne napięcia budzą zawsze decyzje dotyczące wyboru trenerów kadry narodowej. W przyszłym tygodniu rusza karuzela PŚ, rozpoczęły się zgrupowania naszych dżudoków, nie wiadomo, kto tym wszystkim kieruje.

– Całość koordynuje Jarosław Wołowicz. Pełni on obowiązki szefa wyszkolenia. Kadrowiczami opiekują się w tej chwili trenerzy klubowi. Na stanowiska zarówno trenerów kadry jak i szefa wyszkolenia zostaną rozpisane konkursy, a kandydaci zaakceptowani przez ministerstwo sportu. Muszą posiadać odpowiednie kwalifikacje.

– Nie sądzę by zarząd nie miał „preferencji” w tej mierze.

– Nie ukrywam, że chcielibyśmy, by męską reprezentację wziął Waldek Legień. Ma ogromny autorytet wśród zawodników. Swoim doświadczeniem i znajomością świata, klasą jaką reprezentuje, jest nie tylko gwarantem dobrych wyników, także kimś, kto nasze środowisko potrafi scalić. W końcu klub w którym pracuje, wrócił z igrzysk olimpijskich w Pekinie z trzema medalami. Waldek przez 16 lat pracował we Francji za określone wynagrodzenie. Przywykł do pewnego poziomu życia. My, jako zarząd, postaramy się stworzyć mu podobne warunki pracy w Polsce. Trener kadry kobiet, to wybór spośród kilku nazwisk. Zobaczymy, kto stanie do konkursu. To samo dotyczy funkcji szefa wyszkolenia. Zamierzamy jednak odejść od koncepcji długich zgrupowań, trzymania spraw szkoleniowych w jednym ręku. Jeśli na przykład Tomek Kowalski chce pracować z trenerem Faciejewem i przynosi to dobre efekty, to niech nadal pracuje. Na pewno Ula Sadkowska, ze swoją wagą, nie może podlegać temu samemu cyklowi treningowemu, co pozostałe kadrowiczki. Ja także nie kazałem Beacie Maksymow w 1999 roku, gdy została mistrzynią świata w Birmingham, biegać. Są inne metody. I na tę indywidualizację treningu stawiamy.

– Kiedy poznamy te nazwiska? I co z sekretarzem generalnym, bo pan nie chce być prezesem etatowym.
– To prawda, bieżące sprawy związku prowadził będzie sekretarz związku, ja funkcję prezesa sprawował będę społecznie. Sadzę, że dopiero po Turnieju Warszawskim, który w tym roku jest bardzo wcześnie, bo już w lutym, wszystkie personalia będą znane.

– A co z „figurą” polskiego dżuda, trenerem Ryszardem Zieniawą?

– Pamiętajmy, że ma 76 lat. Ale energii tyle, że niejeden może mu jej pozazdrościć. Nie stronimy od niego, chcemy wykorzystać jego wiedzę w pracy z juniorami i młodymi trenerami.

– Biorąc pod uwagę, że dotychczas był pan głównie związkowym trenerem, jakie są pierwsze doświadczenia, jako administratora PZJ?

– Wpadłem w taki wir, że nie zauważyłem świąt. Uważam, że wybory i kongres zostały zorganizowane w złym terminie. Zbyt późno. W związku wszystko zastałem rozgrzebane do tego stopnia, że wygląda to na jakiś sabotaż. Kalendarza imprez nie było, oferta budżetowa na 2009 rok nie została przygotowana… Z wywieszonym jęzorem wysłaliśmy ją w ostatnim terminie – 21 grudnia. Jej brak oznaczałby, że dostaniemy pieniądze tylko na zawody amatorskie. Groziła nam jedna wielka katastrofa. Nie było organizatora mistrzostw Polski. Przecież ew. organizator też występował do prezydenta miasta o uwzględnienie tej imprezy w preliminarzu wydatków. Tam też były terminy. Kiedy to miał zrobić, skoro nikt się nie martwił, gdzie odbędą się mistrzostwa. „Podopinaliśmy” kalendarz w wielkim pośpiechu. Bogu dzięki, w ostatniej chwili organizację MP wziął na siebie Wrocław. Teraz gonimy sprawy związane z Turniejem Warszawskim. Mam pretensje do poprzedników, że zachowali się tak, jakby na nich kończyło się polskie dżudo.