żródło: przegląd sportowy Janusz Wojnarowicz mierzy w olimpijskie złoto w kategorii ciężkiej. – Każdy z rywali ma plecy i każdego mogę na nie położyć – deklaruje Wojnarowicz.
W tym roku w mistrzostwach Europy zajął pan trzecie miejsce, ale nie startował w zawodach najlepszy na świecie w wadze ciężkiej Francuz Teddy Riner. Jakie miejsce pana zadowoli na igrzyskach olimpijskich?
Janusz Wojnarowicz: Judo to nie lekkoatletyka, gdzie pewne bariery wynikowe są nie do przekroczenia. Każdy z rywali ma plecy i każdego z nich mogę na nie położyć. Do Londynu jadę po złoty medal! Krążek z innego kruszcu może być tylko na pocieszenie.

Zdecydowanym faworytem jest jednak wspomniany Riner, który pięć razy był mistrzem świata.
Janusz Wojnarowicz: To klasowy judoka, ale nie jest to zawodnik, którego nie można pokonać. Dwukrotnie z nim walczyłem. Oba pojedynki przegrałem, ale w żadnym z nich nie dominował. Raz poległem, bo otrzymałem ostrzeżenie, a w kolejnym starciu był ode mnie również nieznacznie lepszy. Jeśli znowu się spotkamy, na pewno nie pęknę.

Przy wzroście 198 cm waży pan 165 kilogramów. Czy będzie pan najcięższym judoką podczas igrzysk?
Janusz Wojnarowicz: Chyba nie. Ma startować także zawodnik z wyspy Guam. On waży prawie 200 kg. W poprzednim sezonie niektórzy działacze związkowi uważali, że jeśli zrzucę kilka kilogramów, będę sprawniejszy, ale wcale tak nie było. Czuję się z obecną wagą bardzo dobrze. Lubię dużo jeść. Codziennie potrzebuję 5000 kalorii. Na śniadanie jem czasami jajecznicę z ośmiu jajek.

W przeszłości treningi judo łączył pan z występami w drużynie futbolu amerykańskiego Gliwice Lions. Czy teraz również grał pan w meczach gliwickiej drużyny?
Janusz Wojnarowicz: Futbol amerykański to dla mnie fajna odskocznia, ale ze względu na przygotowania do igrzysk musiałem zawiesić występy. Ostatni raz grałem półtora roku temu. Nie mogłem ryzykować, bo w tym sporcie łatwo o kontuzję. Jednak w przyszłości zamierzam jeszcze poprzepychać się i powalczyć z rywalami na boisku.

Pana kuzynem jest Jakub Błaszczykowski, który przygotowuje się z piłkarską reprezentacją do Euro. Czy wspieracie się nawzajem przed tegorocznymi imprezami?
Janusz Wojnarowicz: Ostatnio nie mamy nawet czasu porozmawiać przez telefon. Kuba jest skupiony na swoich przygotowaniach, a ja mam tak męczące treningi, że po kolacji od razu zasypiam. Po raz ostatni widzieliśmy się na rodzinnym zjeździe i było to chyba dwa lata temu. Trzymamy jednak za siebie kciuki. Śledzę poczynania Kuby, ale za piłką nożną nigdy nie przepadałem.

Ostatnio sporo mówiło się o wypadku Tomasza Kowalskiego. Czy pana kolega z kadry nie postąpił pochopnie, wybierając się podczas zgrupowania w Cetniewie na przejażdżkę motorem razem z innym zawodnikiem Tomaszem Adamcem?
Janusz Wojnarowicz: Bardzo mi go szkoda, bo przez tę kraksę nie wystartuje w Londynie, a był jednym z kandydatów do medalu. Zastąpi go Paweł Zagrodnik, który od początku jest z nami na zgrupowaniu. Do wypadku nie doszło z winy Tomka Adamca, ale kobiety jadącej samochodem, która się zagapiła. Tomek Adamiec jest doświadczonym motocyklistą, już od dziesięciu lat ma prawo jazdy na jednoślad. Ja mam również taki dokument i planuję kupić jakąś maszynę. Jestem dużym facetem i najlepiej pasowałby mi potężny i głośny chopper, ale w czasie zgrupowań nie będę go wyciągał z garażu.