REPORTAŻ. Icz, ni, san, szi – zawodnicy w białych judogach leżą na macie i robią „brzuszki”. Potem na macie kładzie się ich trener. Znowu rozlega się rytmiczne – Icz, ni, san, szi. Niewysoki, krępy, starszy pan pokazuje, jak powinno wyglądać to ćwiczenie. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, ale trener, czyli Czesław Łaksa jest w wieku dziadków tych młodych wolbromskich zawodników. A tak przy okazji. Czesław Łaksa to legenda polskiego judo.
Urodził się w 1940 w Gołaczewach, niewielkiej wsi koło Wolbromia. Z kolonii chełmskiej, gdzie mieszkał było do szkoły ponad kilometr na piechotę. Szkoła mieściła się w drewnianym baraku, jaki zaraz po wojnie przywieziono do Gołaczew z obozu w Oświęcimiu. Miało to być rozwiązanie tymczasowe. Dzieci uczyły się w nim do 1974 roku.
– Od zawsze ciągnęło mnie do sportu. Byłem ruchliwy, zwinny, szybki. Wtedy popularne były harcerskie igrzyska. Pamiętam, że w takich ogólnopolskich igrzyskach wywalczyłem brązowy medal, a moja koleżanka z klasy Danuta Janik – złoty. Wtedy to była sensacja. Dwoje uczniów z jakichś niewielkich Gołaczew znalazło się wśród najlepszych w Polsce. – Wyciąga gruby album z pożółkłymi zdjęciami. Na jedynym z nich szczupły chłopak w za dużej „kangurce” z przyczepionym białym numerem startowym. Pod zdjęciem podpis „Ogólnopolskie Igrzyska Harcerskie Krynica 1953.” – Potem podjąłem naukę w wolbromskim liceum. Wtedy dyrektorem liceum był pan Adam Kolawa. Przed wojną uprawiał boks i prowadził z nami zajęcia sportowe. Dużo mu zawdzięczam. Do szkoły miałem ponad trzy kilometry, ale bywało, że pokonywałem ten dystans w kwadrans. Grałem też w piłkę nożną z klubie w Zarzeczu. Na jakiej pozycji? Oczywiście w ataku. – wspomina Czesław Łaksa.
Po liceum zdał na wydział elektrotechniki krakowskiej Akademii Górniczo Hutniczej. I tam zaczęła się jego przygoda z judo. Dlaczego właśnie judo? – Namawiali mnie, żeby trenować piłkę nożną, ale szukałem czegoś innego. Sportu, w którym bardziej liczą się indywidualne predyspozycje. Zresztą już wtedy fascynowałem się kulturą Japonii. I tak znalazłem judo. – wspomina Czesław Łaksa. W 1957 roku zapisał się do nowo powstałej sekcji judo w krakowskim AZS, którą prowadził Franciszek Hapek (zmarł w 2011 roku). Wtedy judo w Polsce było w powijakach. W całym kraju były zaledwie cztery sekcje judo; w Warszawie, Gdańsku, Wrocławiu i Krakowie. – Tak prawdę mówiąc, to nikt za bardzo wtedy nie wiedział, jak powinno wyglądać judo. Nasi trenerzy uczyli się z książek. Przecież nie było mowy o jakichś kontaktach zagranicznych. Nie było telewizji, żeby zobaczyć, jak wygląda walka judo. Przyjeżdżali do nas czescy zawodnicy i trenerzy, żeby nas uczyć, ale oni też niewiele umieli. – wspomina Czesław Łaksa. Dlatego w pierwszych indywidualnych Mistrzostwach Polski, jakie odbyły się w 1957 roku startowali także zapaśnicy i … akrobaci, którzy wcześniej nauczyli się paru rzutów.
Zaledwie po roku treningów, w 1958 roku Czesław Łaksa wywalczył „brąz” na II Mistrzostwach Polski w Lublinie. Jesienią 1959 roku Franciszek Hapek wraz z kilkoma zawodnikami, przeniósł się do krakowskiej „Wisły”. Wśród nich był Czesław Łaksa, który w 1960 roku zdobył srebrny medal na Mistrzostwach Polski w Gdańsku walcząc w wadze do 70 kg. Był to pierwszy – historyczny medal Mistrzostw Polski w judo dla „Białej Gwiazdy”.
– Takim przełomem w mojej karierze, a także historii polskiego judo był pobyt w naszym kraju Masao Watanabe. Był to pierwszy Japończyk, który szkolił polskich zawodników. Watanabe z wykształcenia był inżynierem metalurgiem i pracował wtedy w Niemczech. Przy okazji trenował kadrę narodową Niemiec. W 1963 roku Watanabe prowadził trzytygodniowy obóz w Oliwie. Przyjechał do Polski, choć miał kontuzję – naderwany zaczep barku, ale mimo to prowadził zajęcia. Nigdy w życiu podczas walk nie czułem takiej bezradności jak z Watanabe. On nie kontrował i nie blokował przeciwnika. Wydawało się, że zostawia wolną drogę do ataku. A kiedy się zaatakowało – jego już tam nie było. Atak trafiał w próżnię. Pokazał nam, co to znaczy wyczucie przeciwnika i szybkość. Przez dwa tygodnie randori udało mi się go tylko raz rzucić, za co zostałem publicznie pochwalony. Pod koniec tego zgrupowania wraz z kilkoma kolegami zdałem egzamin na 1 DAN. To były pierwsze „czarne pasy” uzyskane przez Polaków od Japończyka. – opowiada Czesław Łaksa. Kiedy Watanabe odjeżdżał wskazał pięciu zawodników, którzy jego zdaniem będą odnosić sukcesy na miarę Mistrzostw Europy. Jednym z nich był Czesław Łaksa. Wielu traktowało te wypowiedź, jako kurtuazję ze strony Japończyka. Ale nie była to tylko uprzejmość. Potwierdziły to najbliższe starty. Łaksa, trzykrotnie w 1965, 66 i 67 zdobywał złote medale na Mistrzostwach Polski. A w 1966 roku przyszedł największy międzynarodowy sukces w jego karierze. Srebrny medal na Mistrzostwach Europy rozgrywanych w Luxemburgu.
źródło: Dziennik Polski