Żródło: PAP
Gdy przed trzema laty Tomasz Kowalski został wicemistrzem Europy w judo, zaczęto porównywać go do słynnego Pawła Nastuli. Do tegorocznych ME szykuje się w Japonii. Trochę poznał miejscowy język, dlatego radzi sobie w kontaktach z Azjatami.
Który to pana wyjazd do Kraju Kwitnącej Wiśni?
Tomasz Kowalski: Mając 17 lat, wygrałem mistrzostwa Polski. Dlatego ówczesny trener kadry Marian Tałaj w grudniu 2005 roku zabrał mnie do Japonii. Od tego czasu byłem tam z dziesięć razy.
Potrafi pan porozumieć się po japońsku, na przykład w sklepie?
– Przez trzy lata gościł u nas w klubie w Opolu japoński wolontariusz. Poznałem trochę słów i wyrażeń w jego ojczystym języku, m.in. nazwy niektórych potraw. Raczej nie wystarcza to do swobodnej komunikacji w Japonii, ale nieco ułatwia życie i kontakt z innymi. Na treningu zawsze znajdzie się ktoś, kto chociaż trochę rozmawia po angielsku, więc sprawy dotyczące naszego pobytu i treningów omawiamy właśnie w tym języku.
Z kim trenuje pan w Tsukubie?
– Jest nas tu pięcioro: ja, szkoleniowiec Edward Faciejew, dwoje zawodników z mojego klubu KJ AZS Opole – Agata Ozdoba i Bartosz Dobranowski oraz Agata Perenc z Polonii Rybnik. Bartek, oprócz tego, że sam szykuje się do startu w mistrzostwach Polski juniorów, spełnia rolę mojego sparingpartnera. Większość zagadnień techniczno-taktycznych realizuję, ćwicząc z nim. Mamy nieograniczony dostęp do stadionu i siłowni, więc warunki treningowe są na odpowiednim poziomie.
Z jakiej klasy japońskimi judokami sparuje pan na co dzień?
– Są to największe sławy, jak mistrzowie świata: z mojej kategorii 66 kg Junpei Morishita i z wagi 73 kg Hiroyuki Akimoto, wicemistrzowie Hiroaki Hiraoka (60 kg) i Daiki Nishiyama (90 kg), a także brązowy medalista Yasuhiro Awano (73 kg). Do tego kilku medalistów mistrzostw świata juniorów oraz wielu zawodników o porównywalnych umiejętnościach, którzy ze względu na dużą konkurencję w japońskim judo nie otrzymują szansy w międzynarodowej rywalizacji.
Czy jest pan zawodnikiem przesądnym?
– Mam pewne przyzwyczajenia przed i w trakcie zawodów. Sposób pakowania się na turniej czy rozgrzewka to sprawy rutynowe. Przed wejściem na matę zwykle podskakuję i wbijam mocno nogi w matę przy opadaniu, po czym oklepuję twarz i ciało, żeby się jeszcze pobudzić, „nakręcić”. Z prawdziwszych przesądów, bez których raczej nie wyobrażam sobie zawodów, to trochę zimnej coli po wadze i zimny prysznic przed rozgrzewką. I do tego koniecznie jakieś talizmany na szczęście w kieszeni dresu – mała figurka, moneta czy bransoletka dziewczyny.
Na jakiem etapie są pana studia na Uniwersytecie Opolskim?
– Zaliczyłem wszystko w terminie, na czerwiec przypada termin obrony pracy magisterskiej. Jednak ze względu na przygotowania do igrzysk olimpijskich musiałem go przesunąć na wrzesień. Jestem na specjalizacji kulturoznawczej filologii angielskiej. Tytuł mojej pracy to „Sport: Kultura klasy robotniczej Wielkiej Brytanii jako kultura popularna”. Poruszam w niej aspekty wszechobecnej komercjalizacji sportu, a także sposobu życia samych sportowców, a głównym fundamentem mojej tezy jest to, że współczesny sport wywodzi się bardziej z czasów Rewolucji Przemysłowej niż z antycznej Grecji.
Rozmawiał: Radosław Gielo