Mistrz Ryszard Zieniawa (ur. 1 lutego 1933 r.) to żywa historia polskiego judo, nadal aktywny, mający swoje zdanie. Poniżej przypominam sylwetkę Mistrza na podstawie artykułu Pana Waldemara Gabisa, redaktora sportowego z wybrzeża napisanego z okazji wtedy 70 rocznicy urodzin. W serwisie judoinfo.pl ten artykuł pierwszy raz został opublikowany w 2006 roku za zgodą autora.

W tym roku Mistrz obchodzi 87 urodziny. Składamy serdeczne życzenia i życzymy „Sto lat”.

Gala 60 lecia PZJudo na której Ryszard Zieniawa otrzymał nominację na 9 DANa

RYSZARD ZIENIAWA – JUBILEUSZ

Przypomina Feliksa Stamma, bo podobnie jak znakomity trener bokserski wyszkolił wielu świetnych zawodników. Był jak trener siatkarzy Hubert Wagner – bezkompromisowy i skuteczny jednocześnie. Jest tym dla polskiego judo, kim dla naszej piłki nożnej Kazimierz Górski. Ryszard Zieniawa skończył w tym roku 70 lat.

Kontrowersyjny – to najczęściej używane słowo określające Ryszarda Zieniawę, najwybitniejszego trenera w polskim judo. Zawsze miał swoje zdanie.

– W 1990 roku chciałem wystartować w mistrzostwach świata w Belgradzie, ale nie doszedłem z trenerem do porozumienia – przypomina dwukrotny medalista olimpijski Janusz Pawłowski, który w stolicy byłej Jugosławii chciał zakończyć sportową karierę. – Uważałem, że tak doświadczony i utytułowany zawodnik jak ja nie musi brać udziału we wszystkich zgrupowaniach kadry. No i trener nie powołał mnie w ogóle do reprezentacji. A byłem wówczas w takiej formie, że mogłem wywalczyć medal.

– Jak się na coś uparł, to trudno go było przekonać. Był bezkompromisowy, wielu działaczom nie podobały się jego decyzje. Nadal jest ciężko – przyznaje były mistrz Europy i medalista mistrzostw świata, aktualnie selekcjoner męskiej reprezentacji judo Wiesław Błach, który często korzysta z rad Zieniawy na zgrupowaniach kadry. Może, bo pan Ryszard ku ogólnemu zaskoczeniu otrzymał propozycję pracy w Polskim Związku Judo. Od 1 lipca 2003 roku jest trenerem koordynatorem grup młodzieżowych. Ale nadal ma swoje zdanie. – W związku [Polskim Związku judo – przyp. red.] nie brakuje pieniędzy. Są tylko źle dystrybuowane. Proszę zobaczyć, ile mamy wyjazdów na zagraniczne turnieje – wyciąga zeszyt, w którym dokładnie rozrysowany jest całoroczny cykl przygotowań wszystkich grup wiekowych. – A może byśmy tak najpierw poćwiczyli? Zawodnicy jeżdżą na turnieje i dostają baty. Mamy więcej walk przegranych niż wygranych. A z czego to wynika? Zawody są sprawdzianem posiadanych już umiejętności. Judo to nie koszykówka, w której podczas meczu słabego zawodnika można zawsze zmienić.

Pomysły na życie

Pochodzi z rodziny wojskowej. Żołnierzem był pradziadek, dziadek i ojciec. Ojciec Antoni podczas II wojny światowej wyruszył na front z 24. pułkiem piechoty. Mały Ryszard z młodszym o dwa lata bratem Januszem i matką Marią zostali na miejscu, czyli w Równem na Wołyniu, miejscowości garnizonowej, w której po Polakach rządy przejmowali Rosjanie, a w czerwcu 1941 roku Niemcy. – Przed wojną mieliśmy służącą, potem pomagaliśmy Ukraińcom w kopaniu ziemniaków. Matka co lepsze rzeczy z domu wymieniała na targu na żywność. Jedliśmy spleśniałe suchary, chleb ze smalcem to był rarytas – wspomina późniejszy wychowawca wielu znakomitych judoków.

W końcu Marii Zieniawie (przy pomocy babci Olgi Aleksandry) i dwóm jej synom udało się przebić do Lublina, gdzie spotkali się z Antonim. 12-letni Ryszard z ojcem i innymi polskimi żołnierzami w 1945 roku dotarł do Sopotu. Tutaj zostali. Młody Zieniawa najpierw skończył podstawówkę, później gimnazjum, potem „zaliczył” kilka szkół średnich. – Miałem kilka pomysłów na życie – tłumaczy swoje niezdecydowanie w kwestii edukacji. W końcu trafił do technikum wychowania fizycznego we Wrzeszczu. Naukę musiał przerwać ze względu na zasadniczą służbę wojskową. Po 27 miesiącach powrócił do szkoły, w której w 1954 roku był inicjatorem powstania sekcji judo. Po dwóch latach z klubu uczelnianego wyodrębniły się sekcje Spójni i milicyjnego Wybrzeża. – Byłem w Spójni, bo do Wybrzeża iść nie chciałem. W końcu ówczesny wiceprezes Wybrzeża Eugeniusz Kiełbasiński spytał mnie: „Panie Ryśku, ja Pana rozumiem, ale niech Pan pomyśli, z czego Pan będzie miał emeryturę i kto Panu będzie płacił?” Ale który dwudziestolatek myśli o emeryturze? Ja też nie myślałem. No, ale w końcu się zgodziłem – przypomina Zieniawa.

Trenował sam, trenował innych. Wybrzeże przez lata było najsilniejszym klubem w Polsce. Indywidualnie wywalczył 11 tytułów mistrza Polski. Od tego czasu podopieczni mówią do niego „Mistrzu”.

Miłość od pierwszej strony

Skąd zainteresowanie judo, mało popularną przecież dyscypliną sportu? – W Lubelskiem biliśmy się z chłopakami z innych wsi. No i nabrałem ochoty do tego typu rywalizacji – śmieje się pan Ryszard, ale za chwilę dodaje poważniej. – Lubiłem czytać. Niedługo po wojnie pojechałem do Krakowa, do rodziny. Tam wpadła mi w ręce książka „Żródło zdrowia, siły i zręczności” Irwinga Hancocka z 1907 roku, m.in. o jujitsu. To mnie zafascynowało.

Zaczęły się wspólne ćwiczenia i „bitki” z kolegami. Gimnastyka, lekkoatletyka, narciarstwo (również skoki: w Trójmieście były dwie skocznie – w Sopocie i Oliwie), uprawiane wcześniej, powoli schodziły na bok. Z prawdziwym judo Zieniawa zetknął się podczas odbywania służby wojskowej. Na jednym z obozów w Jeleniej Górze poznał reemigranta z Francji Adama Nizgórskiego, prekursora judo w Polsce. – Przylgnęliśmy do siebie. Ćwiczyłem obowiązkową gimnastykę, a potem biegłem na drugą salę do judoków.

Spotkanie z legendą

Anton Geesing z Holandii miał prawie dwa metry wzrostu, ważył ponad sto kilogramów. Był mistrzem świata. Starszy o trzy lata Ryszard Zieniawa wyglądał przy nim jak mikrus. Miał 173 cm wzrostu i 78 kg wagi. Obaj spotkali się w 1959 roku na mistrzostwach Europy w Wiedniu w kategorii open.

– Jak poszło? – pytam.

– A jak mogło pójść? To tak, jakby walczył pan z Tysonem. Ja miałem brązowy pas uczniowski, a on piąty dan – odpowiada „Mistrzu”.

– Stanęliście naprzeciwko siebie i…

– On nie widział, który to Zieniawa. Stoi i się rozgląda. A ja jestem obok niego i sięgam mu dotąd – pan Ryszard przystawia dłoń kilkanaście centymetrów poniżej barku. – No i zaczynamy walczyć. Próbuję atakować, ale to tak, jakbym ścianę atakował. W końcu chwycił mnie, wyrzucił w górę. Poszedłem tylko po orbicie…

Pięć lat później na igrzyskach olimpijskich w Tokio (judo debiutowało w programie olimpijskim właśnie w Japonii w 1964 roku) Geesing zdobył złoty medal w najbardziej prestiżowej kategorii wszechwag. W finale pokonał faworyta gospodarzy Japończyka Kaminagę. Do dziś uznawany jest za jednego z najwybitniejszych judoków w historii.

Kowbojskie historie

Ryszard Zieniawa niewiele się zmienił w ciągu ostatnich dziesięciu, dwudziestu lat. Spokojny, stateczny pan z siwymi włosami. Na ten wizerunek wielokrotnie nabierali się różni chuligani.

– Jesteśmy na zgrupowaniu w Cetniewie. Rano budzą nas jakieś krzyki. A to „Mistrzu” przyłapał jakiegoś złodzieja samochodów i fizycznie mu tłumaczył, by tego więcej nie robił – przypomina Błach. – Podobnie było kiedyś na dworcu kolejowym w Gdańsku. Dwaj chuligani zaczynają rozrabiać. Pan Ryszard kulturalnie zwraca im uwagę. „Uspokój się, dziadek, bo dostaniesz” słyszy tylko. No to skończyło się na szamotaninie i złamanych rękach obu napastników.

– Gdy byłem jeszcze juniorem, to jeździliśmy na różne zgrupowania i turnieje. Często zatrzymywaliśmy się w różnych dziurach na posiłek. No i jak to w takich mordowniach, zdarzały się kowbojskie historie. Miejscowi przychodzą, marudzą, zaczepiają. No i Zieniawa robił porządek, a my razem z nim – opowiada Janusz Pawłowski. – Kiedyś płynęliśmy razem kajakiem. Przepływamy pod mostkiem, a z góry leci na nas butelka. Trener do wody i za nimi, ja kajakiem do brzegu i za nimi. Zieniawa był szybszy.

Worek z medalami

Po raz pierwszy Ryszard Zieniawa trenerem kadry – społecznie – był w latach 1959-1964. Później – już oficjalnie z pensją – od 1980 przez 11 kolejnych lat. Trenowani przez niego zawodnicy zdobyli 3 medale igrzysk olimpijskich (1 złoty, 1 srebrny, 1 brązowy), 9 mistrzostw świata (1 srebrny, 8 brązowych) i 30 mistrzostw Europy (6 złotych, 4 srebrne, 20 brązowych). Wśród nich byli gdańszczanie: mistrz Europy Antoni Reiter i multimedalista (sześć medali mistrzostw świata i Europy, dwa igrzysk olimpijskich) Janusz Pawłowski oraz dwukrotny złoty medalista olimpijski Waldemar Legień (tylko pierwsze złoto zdobył pod okiem Zieniawy), Andrzej Dziemianiuk, Andrzej Sądej, Wiesław Błach, Jerzy Kolanowski, Krzysztof Kamiński, medaliści najważniejszych imprez na świecie. Trenował także – w początkach ich karier – Rafała Kubackiego i Pawła Nastulę, późniejszych mistrzów świata i olimpijskiego (Nastula).

– To, czego się nauczyłem, zawdzięczam Zieniawie, jeżeli nie wszystko, to prawie – przyznaje Pawłowski, który od czterech lat jest cenionym trenerem w Słowenii.

– To znakomity trener. Kiedy mogę, korzystam z jego wiedzy i doświadczenia – chwali Błach.

– Gdybym pracował z Zieniawą, to moje sukcesy byłyby na pewno większe – mówił przed laty Adam Adamczyk, wielokrotny medalista mistrzostw Europy i świata.

Zieniawa w długiej trenerskiej karierze nie pracował z kobietami. – Niektórzy trenerzy zupełnie się pogubili, pozawracali dziewczynom w głowach, pozostawiali rodziny. Tu trzeba się pilnować – dziwi się. – Teraz jestem w wieku, w jakim patrzy się na kobiety zupełnie inaczej. Chyba mógłbym się zająć ich szkoleniem. Poza tym one są posłuszne i potrafią słuchać – uśmiecha się.

(Sprostowanie, Zgodnie z przysłaną informacją, Mistrz Zieniawa nie prowadził grupy kobiecej, natomiast kobiety trenował i to z sukcesami).

Największy sukces

Judo to sport indywidualny. Zawodnicy „Mistrza” zdobywali medale na igrzyskach olimpijskich, mistrzostwach świata i Europy. Znakomite były szczególnie igrzyska olimpijskie w Seulu (1988), gdzie Legień był najlepszy w wadze do 78 kg, a Pawłowski w kategorii wagowej do 65 kg zdobył jedynie srebrny medal tylko dlatego, że w finale walczył z reprezentantem gospodarzy Lee Kyung-Keunem, który miał za sobą szowinistyczną publiczność i przestraszonych sędziów.

Mimo wielu indywidualnych sukcesów trenera Zieniawę najbardziej cieszy jednak sukces drużynowy, czyli drugie miejsce w 1986 roku na sławnym turnieju Jigoro Kano w Japonii. W finale Polacy przegrali z Rosjanami. – Bo to znaczyło, że mamy świetną drużynę, w każdej wadze zawodnika, który mógł coś osiągnąć – tłumaczy. Zadowolony jest także z sukcesów trenerskich swoich podopiecznych. – Kazałem chłopakom pokończyć studia. Wiedziałem przecież, że kiedyś każdy z nich skończy karierę zawodniczą. I co wtedy będzie robił? – mówi Zieniawa. Błach jest trenerem polskiej reprezentacji mężczyzn, Pawłowski wychował już mistrzów Europy na Słowenii, Legień trenuje we Francji, Sądej w Kanadzie.

Najwybitniejszy polski trener narzeka jedynie na brak pieniędzy we własnym klubie Budokan, który założył kilka lat temu. Głównie dzięki jego pracy w departamencie kultury fizycznej i sportu na początku lat 90. (także dzięki pomocy finansowej PZJudo) przy szkole im. Świętego Jana de la Salle w Gdańsku powstała hala sportowa z przeznaczeniem dla sztuk walki. – Zwracałem się o otrzymanie dotacji do urzędników w Gdańsku, ale odrzucili moją prośbę. Zwracałem się do firmy Prokom, ale jak dotąd nie mam odzewu – wylicza. – Żyjemy ze składek. Chłopcy ze szkoły płacą 5 zł miesięcznie, ci z miasta 30 zł. Nie możemy podwyższać tych kwot, bo w domach jest biednie. Na razie jakoś ciągniemy, ale jak długo, nie wiem.

Ryszard Zieniawa

Urodził się 1 lutego 1933 roku w Równem w ówczesnym województwie wołyńskim w rodzinie wojskowej. Po drugiej wojnie światowej wraz z ojcem trafił do Sopotu. W końcu zainteresował się jujitsu, był inicjatorem powstania sekcji judo przy gdańskim technikum wychowania fizycznego, zaczął startować w turniejach. Karierę zawodnika zakończył w 1969 roku. Wywalczył 11 tytułów mistrza Polski: sześć w wadze do 78 kg, jeden do 90, cztery w kategorii open. Tego osiągnięcia nikt do dzisiaj nie pobił. Jeszcze gdy czynnie uprawiał sport, zaczął pomagać młodszym kolegom. W latach 1959-1964 i 1980-1991 był trenerem kadry narodowej mężczyzn. Ma żonę Teresę, córki Agnieszkę, Martę i Małgorzatę oraz 23-letniego syna Michała, obiecującego judokę.


Waldemar Gabis